Przejdź do treści

Gazeta Polska codziennie – Stanisław Bukowski o festiwalu

Dźwięki z prastarego miasta

 

Każdy z nas ma swoje magiczne miejsca. Miejsca, do których tęsknimy, o których myślimy i jak najczęściej do nich wracamy. Być może ich  stałym mieszkańcom nie przyjdzie nawet do głowy, że okolica, w której urodzili się i żyją na co dzień, u innych budzi tak gorące uczucia . Ale czy chłop toskański ma  pełną świadomość, że żyje wśród najpiękniejszych na świecie krajobrazów?
Takim miejscem magicznym jest dla mnie Gostyń w Wielkopolsce. A przede wszystkim Święta Góra – bazylika i klasztor ojców Filipinów. Moje pierwsze spotkanie z Gostyniem, a ściśle rzecz biorąc z jego przedstawicielami, miało miejsce ponad osiem lat temu. Pracowałem wówczas w Polskim Radio. Odebrałem telefon z prośbą o pomoc w wydaniu płyty i jej dystrybucji. Było to nagranie z pierwszego festiwalu Musica Sacromontana.



Gostyń? Gdzie to jest? Gostynin, słyszałem, ale Gostyń… Organizatorzy festiwalu okazali się jednak szalenie konsekwentni w swoim uporze, aby zainteresować mnie swoimi pomysłami. Dla świętego spokoju zaprosiłem ich do Warszawy, aby odmawiając instytucjonalnego zaangażowania Polskiego Radia w nieznany, prowincjonalny projekt o wątpliwej – jak w swojej pysze wówczas uważałem – randze artystycznej, zachować czyste sumienie. Już pierwszy kontakt z delegacją Stowarzyszenia Miłośników Muzyki Świętogórskiej im. Józefa Zeidlera zmienił moją opinię zarówno o wartości zamierzenia, jak i ludziach, których miałem szczęście poznać. Było ich czterech. Ksiądz Jakub Przybylski, wówczas ekonom, a więc człowiek odpowiedzialny za zdobywanie funduszy i ich właściwe wydawanie w Kongregacji Gostyńskiej. Krzysztof Fekecz, prezes stowarzyszenia, magister rolnik, zajmujący się w Urzędzie Miejskim pieniędzmi unijnymi. Lech Jankowski, wówczas właściciel Nowej Gazety Gostyńskiej. Wreszcie Wojciech Czemplik, podówczas skrzypek z zespołu Stare Dobre Małżeństwo, absolwent Wyższej Szkoły Morskiej, spiritus movens całego przedsięwzięcia. Poznałem ludzi całkowicie oddanych najwznioślejszej idei świeckiej, jaką jest działalność społecznikowska. Najprawdziwszych pasjonatów, jakich nie miałem szczęścia spotkać żyjąc w stolicy. A gdy pojechałem do Gostynia, poczułem zwyczajny wstyd. Nazwa miasta pojawiła się bowiem w dokumentach z 1275 r., ale są dowody, że jako miejscowość, Gostyń istniał już w VIII wieku. Zatem mój warszawocentryzm i pycha mieszkańca stolicy zostały ukarane. Toż wówczas nie żyli jeszcze nawet Wars i Sawa, a i o syrence i złotej kaczce nie było nawet mowy.

No i bazylika i klasztor na Świętej Gorze będące jednymi z najcenniejszych  obiektów architektury baroku w Polsce. Kościół wybudowany został wkrótce po powstaniu w Gostyniu Kongregacji Oratorium Św. Filipa Neri w 1668 r. dzięki zabiegom magnata wielkopolskiego Adama Konarzewskiego i księdza Stanisława Grudowicza z Poznania. Kilka lat później przystąpiono do budowy świątyni, która miała być wzorowana na krakowskim kościele Świętych Apostołów Piotra i Pawła. W rok po położeniu kamienia węgielnego Adam Konarzewski nagle zmarł. Po pewnym czasie wdowa po fundatorze, Zofia z Opalińskich postanowiła kontynuować budowę. Jednak zmieniła pomysł męża i nowy projekt zleciła włoskiemu architektowi Baltazarowi Longheny. Sprowadzeni z Italii budowniczy, bracia Catenacci stworzyli na Świętej Górze wspaniały kościół będący prawie idealną repliką weneckiej świątyni Santa Maria Della Salute. W niezmienionej formie bazylika przetrwała do dziś wraz ze świętym obrazem Matki Bożej, figurą Matki Boskiej Bolesnej, obrazem przedstawiającym św. Filipa Neri i relikwiami. Jak się ze zdumieniem dowiedziałem w czasie rozmów z gospodarzami klasztoru, Święta Góra jest drugim co do ważności i popularności miejscem kultu maryjnego w Polsce, po Jasnej Górze. Sam widziałem tysiące wiernych w bazylice i w jej otoczeniu.

Warto wspomnieć o samym zgromadzeniu o.o. Filipinów, bo ich wyjątkowość i oryginalność odciska piętno zarówno na okolicy jak i stwarza niepowtarzalną atmosferę panującą w świątyni. Założyciel Oratorium, Św. Filippo Neri urodził się w 1515 r. we Florencji, mieście Dantego i Michała Anioła, kolebce opery. Jako dwudziestolatek opuścił rodzinne miasto i przeniósł się do Rzymu, gdzie rozpoczął karierę apostolską. Całe dni spędzał na ulicach Wiecznego Miasta, wśród nędzarzy, sierot, rzemieślników, handlarzy. Aby przyciągnąć do nabożeństw i konfesjonału większą ilość ludzi, wprowadzał do swojego programu rozmaite formy rozrywki – zabawę, śpiew i taniec. Stąd zapewne niekiedy kojarzony był i jest niesłusznie i powierzchownie jako dziwak i wesołek. Tymczasem oprócz głoszonego hasła, że do zbawienia niezbędna jest też radość, był człowiekiem wielkiej wiary, pokory i duchowości. „Radość, to najpewniejsza droga do świętości”- mówił, a drogą do doskonałości były różne formy ćwiczeń oratoryjnych, w tym przedstawienia teatralne i koncerty. Nic więc dziwnego, że współcześni Filipini kontynuują jego metodę. Stąd wszechobecna muzyka w Kongregacji, tradycja kapeli świętogórskiej uczestniczącej w uroczystych mszach świętych i różnych wydarzeniach religijnych.

Nic dziwnego, że zarówno księża jak i grupa wspomnianych przeze mnie pasjonatów postanowiła zorganizować coroczny festiwal muzyczny. Tym bardziej, że w klasztorze zgromadzono spory zbiór rękopisów, obejmujących utwory religijne i świeckie różnego typu i wartości artystycznych. Wśród najwybitniejszych kompozytorów działających przy bazylice i klasztorze Filipinów był Józef Zejdler, zwany „polskim Mozartem”, twórca wybitny, choć zapomniany. Dzięki Festiwalowi odkrywane były i są nadal utwory nieznane nawet muzykologom. Wysoki poziom artystyczny zawdzięczają kolejne festiwale wykonawcom – wybitnym solistom, orkiestrom, dyrygentom i zespołom kameralnym. Były wśród nich kilkakrotnie orkiestry Akademia Beethovenowska, Sinfonia Viva, Polska Orkiestra Radiowa, Filharmonia Poznańska, najlepsze polskie chóry. Dyrygowali – Marcin Nałęcz-Niesiołowski , Tomasz Radziwonowicz, Łukasz Borowicz, Krzysztof Penderecki i Stefan Stuligrosz. Grał Janusz Olejniczak. W tym roku wystąpi Sinfonia Iuventus. A za rok odbędzie się X, jubileuszowy festiwal, na którym wystąpi Sinfonia Varsovia z Jerzym Maksymiukiem i powtórnie Akademią Beethovenowską dyrygować będzie Krzysztof Penderecki.

Wszystkie koncerty odbywają się tradycyjnie w ostatnią sobotę i niedzielę września i w pierwszą sobotę i niedzielę października. Koncerty są bezpłatne i odbywają się w bazylice. Większość wydarzeń muzycznych jest rejestrowana i ukazują się płyty, nominowane do nagrody Fryderyka. Jedna z nich została uznana za najwybitniejszą polską płytę w swojej kategorii.
A to wszystko dzięki grupce ludzi pracujących za „Bóg zapłać” i z poczucia czystego patriotyzmu lokalnego.
I to miejsce magiczne – Gostyń….

Stanisław Bukowski, Gazeta Polska codziennie, nr 213 z 13-14/09/2014

 

Muzyczna uczta u ojców filipinów

 

Jazda z festiwalu na festiwal skłania także do pozamuzycznych konstatacji. Szczególnie jeśli droga prowadzi w tunelu zwanym autostradą. Zamiast zmieniających się jak w kalejdoskopie krajobrazów, po lewej i prawej stronie co i rusz ciągną się kilometry metalowych i plastikowych ekranów.

Nie jestem specjalistą od drogownictwa, ale wiem jedno. Niemożliwe, żeby ktoś na tych ekranach nie zarobił „lewych” pieniędzy. Jak bowiem wytłumaczyć kilometry bezsensownie ustawionych arkuszy blaszanych, które zasłaniają łąki, pola i lasy. Gdyby znajdowały się tam gospodarstwa, domy, kościoły – to co innego. Ale szarobure instalacje postawione są w miejscach gdzie ich być nie powinno i niczemu nie służą. Do tego część autostrady z Warszawy do Konina nie spełnia wymogów jakich można oczekiwać od tego typu inwestycji. Brak stacji benzynowych i licznie wyłączone pasy ruchu, na ledwo co oddanej do eksploatacji drodze, każe zastanowić się nad sensem nadania jej miana autostrady. Chyba, że przyjmiemy iż jest to autostrada do szczęścia. Oczywiście szczęścia dla tych kolesi ministra Sławomira N., którzy zarobili miliony zlecając innym wykonanie prac budowlanych. Ale już nie dla tych „innych”, czyli podwykonawców, którzy zbankrutowali, bo nikt im nigdy ani grosza w terminie czy po terminie nie zapłacił. My zaś możemy mknąć przed siebie po niepełnosprawnych autostradach z wdzięcznością w sercu dla Unii i rządu RP.

 

Historia dwóch miast

 

O festiwalu Musica Sacromontana już pisaliśmy. Pomysł stworzenia corocznej imprezy prezentującej muzykę tworzoną w klasztorze oo Filipinów w Gostyniu  i w sąsiednich miejscowościach narodził się ponad dziewięć lat temu. Należy tu dla zachowania prawdy wspomnieć o tym, że sam klasztor i bazylika znajduje się pomiędzy Gostyniem a Piaskami, sąsiadującymi i konkurującymi ze sobą miejscowościami. Konkurującymi od bez mała kilkuset lat. Gostyń otrzymał lokację już w 1278 r. Pierwsze dane o ludności Gostynia pochodzą z 1528 r., gdy na polecenie ówczesnego właściciela miasta Jana Borka Gostyńskiego sporządzono spis zamieszkałych domostw i stwierdzono, że jest ich 149. Lokacja nowego miasta – Piaski miała miejsce dopiero w 1775 r. Miejscowość w rzeczywistości nazywała się Piaskowa Góra i należała do Karola Koszutskiego. Przeciwko przywilejom miejskim Piasków protestował ówczesny właściciel Gostynia – Jan Nepomucen Mycielski. Nie bez powodu. Mycielski przewidywał – i słusznie – że lokacja Piasków obniży dochody uzyskiwane od gostynian. Tak więc pierwsze, acz nie ostatnie wzajemne niesnaski, sprawy sądowe, a nawet czynne napaści z bronią w ręku zdarzały się już od XVIII wieku. Teraz oczywiście konkurencja polega na czym innym. Współzawodniczą ze sobą o prestiż włodarze miast i ich mieszkańcy, a jednym z punktów rozbieżnych jest to, do kogo należy bazylika i klasztor na Świętej Górze. Na szczęście jest to rywalizacja pokojowa i polega między innymi na tym, że oba ośrodki przeznaczają na festiwal osobne środki materialne. Najciekawsze zaś wydaje mi się to, że adres pocztowy klasztoru świętogórskiego to ani Gostyń, ani Piaski, tylko… Głogówko.

 

Instrument z czasów Mozarta

 

Wróćmy do festiwalu, a właściwie jego pierwszej części. Od początku bowiem odbywa się on w ostatnią sobotę i niedzielę września, a następnie w pierwszą sobotę i niedzielę października. Teoretycznie trwa więc dziewięć dni. W sobotę miał miejsce koncert dedykowany Wielkopolskiej SKOK z okazji jej 20-lecia. SKOK, to jeden z najwierniejszych sponsorów festiwalu, zaś tematem koncertu były polonezy polskie. Niezwykle ciekawa była szczególnie jego pierwsza część. Młoda wrocławska pianistka Anna Jadach zagrała na pianoforte z 1780 roku między innymi Pożegnanie ojczyzny Michała Kleofasa Ogińskiego oraz polonezy Józefa Kozłowskiego i zapomnianego – acz niesłusznie – gostyńskiego kompozytora Jana Kiszwaltera. Hammerklavier z 1780 r., to – według mojej wiedzy – najstarszy, czynny tego typu instrument w Polsce. Teoretycznie mógł na nim grać nawet Mozart. Wojtek Czemplik skrzypek, kolekcjoner instrumentów i dyrektor artystyczny festiwalu kupił go od zaprzyjaźnionego miejscowego zbieracza i renowatora starych mebli, który z kolei pozyskał go od emerytowanego pracownika wytwórni fortepianów w Legnicy. Pianoforte nadawało się do generalnego remontu, ale dzięki wielu wysiłkom – w tym finansowym – mogliśmy usłyszeć oryginalny dźwięk prekursora fortepianu z XVIII wieku. Wielkie, niezapomniane przeżycie! Prezentowane na festiwalu „Chopin i jego Europa” stare, dziewiętnastowieczne Pleyele i Erardy, to nieledwie współczesne instrumenty…

 

Festiwal polonezów

 

Drugą część koncertu wypełniły polonezy wykonane przez poznańskiego pianistę Macieja Pabicha na współczesnym Steinwayu. W większości były to nieznane lub zapomniane utwory jak skomponowany przez Ludwika Nowickiego na 100 lat przed Kilarem, Polonez z Poematu „Pan Tadeusz”, Alfonsa Szczerbińskiego gostyńskiego kompozytora Polonez na Pamiątkę Przyjęcia Konstytucyi w Polsce 3 Maja 1791 czy Adama Wrońskiego Polonez „Jeszcze Polska nie zginęła”. Niedziela, to koncert złożony także z dwóch części. Pierwsza z nich, pod tytułem „Chwało moja najwznioślejsza”, a w niej pięć utworów: Henryka Mikołaja Góreckiego – Zdrowaś bądź, Maryjo oraz po dwa utwory: irlandzkiego kompozytora Michaela Mc Glynna i Marka Raczyńskiego w wykonaniu znakomitego Poznańskiego Chóru Kameralnego Bartosza Michałowskiego. Wreszcie w drugiej części, która nosiła tytuł: „Wdzięk i elegancja – naśladowcy stylu galant w Wielkopolsce” Kapela Świętogórska pod dyrekcją Macieja Bolewskiego wykonała Symfonię In D i wraz z chórem oraz solistami – Litanię ex D związanego z klasztorem filipinów w Gostyniu, nieznanego powszechnie, a odkrywanego konsekwentnie od kilku lat przez twórców festiwalu, kompozytora z przełomu XVIII i XIX wieku – Jana Wańskiego.
Jutro kolejne koncerty, a czas – dzięki gościnności ojców i braci filipinów i świeckich organizatorów festiwalu – mknie z szybkością – może nie światła – ale przynajmniej dźwięku.

Stanisław Bukowski, Gazeta Polska codziennie z 5 pażdziernika 2014 r.

Dyrygenci w piekiełku

 

Pisałem o piekle dyrygentów. W wielkim skrócie chodziło o to, że tak jak we wszystkich nieomal dziedzinach i w tej triumfuje demokracja. Także z jej najgorszymi cechami. Ważniejsze są związki zawodowe i inspektor orkiestry, a nie dyrygent jako najistotniejszy jej – brzydko mówiąc – element. Mimo, że to przede wszystkim jego umiejętności i wizja – choć nie zawsze – decydują ostatecznie o efekcie końcowym wspólnej pracy z muzykami. Tym razem chcę powiedzieć, że oprócz piekła istnieje w naszej rzeczywistości także piekiełko.

 

Temperowanie oszołomów

 

Polega ono na tym, że o karierze dyrygenta decydują jego poglądy i sympatie polityczne. Nie muszą one polegać na ich jasnym określeniu. Wystarczy, że salon utożsamia ich z propisowskim lub katolickim środowiskiem. A to ktoś krytykuje postępowanie rządzących elit w sprawie tragedii smoleńskiej, zbyt ciepło wyraża się o śp. Prezydencie Lechu Kaczyńskim albo zbyt ostentacyjnie – dla liberałów i lewaków – manifestuje swoje przywiązanie do kościoła katolickiego. Nie musi nawet opowiedzieć się po stronie przeciwników tęczy na pl. Zbawiciela ani wypowiedzieć na Facebooku przeciwko adopcjom dzieci przez pary homoseksualne czy legalizacji kazirodztwa. Nie ma zamówień i już. Oczywiście żadna z instytucji, która ostentacyjnie wyklucza zaangażowanie nieprawomyślnego dyrygenta nie przyzna się do prawdziwych kryteriów, które o tym decydują. Będą uczone dywagacje na temat niestylowości, braku talentu i słabym kompetencjom. To nic, że obiektywnie są lepsi od większości kapelmistrzów, którzy z powodu pozamerytorycznych przewag okupują estrady polskich sal koncertowych. Odpowiednio rozwichrzona czuprynka i nóżka wysunięta w bok, a przede wszystkim odpowiednie poglądy lub ich brak, decydują o statusie niekwestionowanej gwiazdy. Inna sprawa, że nie jest to wyłącznie problem polski. Mnie wszakże interesuje głównie to, co dzieje się w muzyce, a ściśle rzecz biorąc w kulturze, mojego kraju. W całej kulturze…

 

Powszechna plaga

 

Czy opisana sytuacja nie powtarza się bowiem także w teatrze, filmie, plastyce i literaturze? Którzy spośród reżyserów dostają we władanie najważniejsze teatry i możliwość tworzenia w nich nic niewartych czy wręcz szkodliwych spektakli? Którzy z nich dostają pieniądze na realizację miernych, antypolskich filmów? Kto zbiera dotacje na tworzenie oszustw, zwanych dla zmylenia przeciwników tandety, instalacjami? Kto wreszcie ma patent na oficjalne nagrody literackie za książki pełne pustosłowia i braku głębszych ( a nawet płytszych ) treści? Oczywiście tzw. twórcy, których jedynymi atutami są cechy, którymi wyróżniają się wspomniane gwiazdy dyrygenckie. Nie wymienię zaś nazwisk sekowanych z pozamuzycznych względów dyrygentów, bo byłby to ostateczny dla nich, pocałunek śmierci. Jedyna nadzieja tkwi w zmianie decydentów, a co za tym idzie przywrócenie uczciwych, merytorycznych kryteriów oceny artystów.

 

Perła Pendereckiego

 

Skończył się IX Festiwal Oratoryjny Musica Sacromontana w Gostyniu. Ostatnie dwa koncerty, to sobotni występ chóru „Oktoich” działającego przy cerkwi Św. Św. Cyryla i Metodego we Wrocławiu i prawosławnego ordynariatu wojska polskiego garnizonu we Wrocławiu i niedzielny koncert z okazji 200. rocznicy urodzin bł. Edmunda Bojanowskiego.
W bazylice świętogórskiej, pod cudownym obrazem Matki Boskiej Róży Duchownej zabrzmiały hymny liturgiczne Kościoła Prawosławnego z całego Roku Liturgicznego. Autorami tekstów są: św. św. Jan Damasceński, Jan z Krety, Roman Melodos, Jan Chryzostom, Kosmas Majumski – twórcy z IV – IX wieku. Muzyka towarzysząca tym tekstom, to śpiew monastyczny tradycji greckiej i słowiańskiej, a także śpiew katedralny. Zaprezentowana została również współczesna muzyka cerkiewna, a także fragmenty Panichidy Grunwaldzkiej – nabożeństwa żałobnego z XV w. „Oktoich” początkowo istniejący jako chór męski, obecnie występuje również z głosami żeńskimi, a kierowany jest przez ks. Grzegorza Cebulskiego.
Wreszcie niedziela i koncert zamykający tegoroczny festiwal. Zamykający bardzo mocnym akcentem. Wystąpiły bowiem dwa znakomite zespoły – Polski Chór Kameralny „Schola Cantorum Gedanensis” Jana Łukaszewskiego i Polska Orkiestra „Sinfonia Iuventus”. Na początku chór wykonał krótką, pięcioczęściową „Missa Brevis” Krzysztofa Pendereckiego, kompozycję powstałą na zamówienie kościoła św. Tomasza w Lipsku, w 2012 r. Maestro powiedział kiedyś, że uważa Agnus Dei z tej mszy, za najpiękniejszą kompozycję, jaką kiedykolwiek napisał. Polski Chór Kameralny zaś, to jedyny zespół, który w swoim repertuarze posiada wszystkie dzieła na chór a capella Krzysztofa Pendereckiego i wykonuje je perfekcyjnie.

 

Uwiecznione na CD

Kilkaset lat temu kapela klasztorna w Gostyniu powołana została do wykonywania utworów według określonego programu uroczystości i nabożeństw. Oprócz tego jednak w swoim repertuarze zespół ten posiadał znaczną ilość utworów niekościelnych – symfonie, adagia, marsze i arie, które grywano zarówno w świątyni jak i na ganku przed bazyliką. Warto przytoczyć fragment z książki „Pamiątka Jubileuszu 200 lecia przybycia XX Filipinów na Świętą Górę” opisujący zakres obowiązków muzyków klasztornych.
„Dnia 8 grudnia odpust niepokalanego poczęcia NMP o godzinie 6 jutrznia, sinfonie o pół do 11. W dzień Bożego Narodzenia, rano o godzinie czwartej jutrznia, po niej pasterska msza, dalej prymaria, suma…”
Ta mnogość zadań tłumaczy zapewne istnienie w miejscowym inwentarzu nutowym ponad 20 symfonii Haydna, Pleyela czy Habla. Właśnie jedną z symfonii Antoniego Habla urodzonego w 1768 r. pierwszego skrzypka i kompozytora kapeli gnieźnieńskiej, wykonała „Sinfonia Iuventus” pod dyrekcją Pawła Przytockiego. I wreszcie kompozycja dumy festiwalu i jego patrona – Józefa Zeidlera. Zapomniany do czasu pierwszego festiwalu w Gostyniu, a odkryty na nowo dzięki licznym wykonaniom utrwalanym na kolejnych płytach, Zeidler, przybył na Świętą Górę w 1775 r. już jako uznany kompozytor. Tworzył tu aż do śmierci w 1806 r., doskonaląc swój warsztat kompozytorski, kopiując i studiując utwory innych kompozytorów, między innymi Mozarta i Haydna. Był również instrumentalistą, czynnym członkiem Kapeli Świętogórskiej. Dzięki festiwalowi przywrócono pamięć o nim, między innymi tworząc nowe hasło w Encyklopedii Muzycznej PWM. Obecnie uważany jest za jednego z najwybitniejszych twórców muzyki kościelnej przełomu XVIII i XIX w.
Missa Pastorytia In G Józefa Zeidlera wykonana została przez czwórkę znakomitych solistów: Iwonę Sochę – sopran, Agnieszkę Rehlis – mezzosopran, Tomasza Krzysicę – tenora i Wojciecha Gierlacha – baryton, chór i orkiestrę. Znakomici śpiewacy, świetny chór i wspaniała młodzieżowa orkiestra pod dyrekcją wybitnego dyrygenta Pawła Przytockiego. O jakości i poziomie niedzielnego koncertu przekonamy się już niedługo dzięki nagraniom. Jak zwykle bowiem ukaże się kolejny album z twórczością kompozytorów XVIII wiecznych, odnalezioną w zasobach muzycznych Świętej Góry i Gniezna.
A wszystko to dzięki kilku osobom, które skupione wokół klasztoru filipinów dokonują rzeczy z pozoru niemożliwych. Zwracają narodowi jego przeszłość kulturalną. Między Piaskami a Gostyniem. Gdzieś w Wielkopolsce. A zarazem w sercu Europy.

Stanisław Bukowski, Gazeta Polska codziennie, nr 236 z 10/10/2014